Życie z niskim wzrostem to temat, który Marta Magdoń zna doskonale z własnego doświadczenia. Z tego powodu została zaproszona do popularnego porannego programu Telewizji Polskiej, w którym miała okazję przedstawić licznej publiczności problemy, z jakimi osoby niskorosłe spotykają się na co dzień.
Mowa o "Pytaniu na śniadanie", emitowanym w Programie Drugim TVP. 9 stycznia Marta Magdoń, tegoroczna maturzystka marząca kiedyś o pracy w telewizji i Robert Marchwiany, dziennikarz pracujący w „Gazecie Zamojskiej” byli gośćmi prowadzących audycję Urszuli Chincz i Tomasza Kammela.
Marta mierzy 125 cm, a jej towarzysz z Zamościa o centymetr więcej. Oboje są dorośli, a zarazem sporo niżsi od większości osób pełnoletnich. W codziennym życiu muszą zatem mierzyć się z rzeczami, których wielu innych ludzi w ogóle nie traktuje jako przeszkody. Wszystko po to, by tak jak reszta społeczeństwa móc osiągać wyznaczone przez siebie cele. Występ Marty i Roberta miał te kwestie uświadomić widzom w całej Polsce.
Trzeba przyznać, że prowadzących program, jako osoby o normalnym wzroście, interesowały rzeczy najbardziej wzięte z życia. - Czy pamiętacie moment, w którym uświadomiliście sobie, że ze względu na swoją przypadłość jesteście inni? - zapytał po raz pierwszy Tomasz Kammel. - Nie było to trudne do zauważenia, bo od początku rosłem wolniej niż moi rówieśnicy - mówił Robert. - Znaczną różnicę we wzroście dostrzegłam w okresie szkoły podstawowej - stwierdziła Marta dodając, że spotykała się z różnymi reakcjami innych dzieci, w tym także docinkami z ich strony. W tym miejscu niegdysiejszy prowadzący "Randkę w ciemno" wspomniał, że w przypadku Roberta czasy szkolne stanowiły dla jego klasy "lekcję tolerancji i postawienia sprawy normalnie", gdyż lekcje dla niej odbywały się niemal zawsze w jednej sali na parterze. - Faktycznie tak było i chyba ten czas pozytywnie wspominam nie tylko ja, ale i cała klasa - przyznał zamościanin.
Gospodarze programu pytali też o kwestie bardzo prozaiczne, jak dostosowanie mieszkań gości do ich potrzeb czy kłopoty z wsiadaniem do autobusu. - W mieszkaniu, jeśli chcę coś zdjąć z górnej półki, korzystam z taboretu lub krzesełka. W autobusie często radzę sobie sama, ale w ich starszych modelach zdarza się, że musi mi pomóc inny pasażer lub po prostu kierowca - opowiadała Marta Magdoń. - Ja niestety muszę szukać autobusów niskopodłogowych, do których mogę wjechać moim wózkiem o napędzie elektrycznym - przyznał Robert. Wspomniał też, że trudność sprawiają mu zamojskie lokale gastronomiczne. - Te najpopularniejsze znajdują się na zabytkowym Starym Mieście i nie zawsze mają dogodne wejścia bez schodów. Na szczęście latem problemu nie ma, bo ogródki działają.
Dalszą część rozmowy poświęcono edukowaniu najmłodszych w zakresie wzrostowych odmienności. - Spotykam się z całą gamą określeń dzieci na mój widok, jak na przykład "gruby pan" czy "mały pan". Ale dwa dni temu usłyszałem z ust pewnej dziewczynki "Mama, patrz jaki fajny pan" - stwierdził dziennikarz „GZ”. - Najlepiej powiedzieć małemu dziecku, że dana osoba jest chora lub po prostu niższa - poradziła uczennica Liceum Ogólnokształcącego w Sędziszowie Małopolskim.
Czy zatem wszystko w Polsce zmierza ku lepszemu jeśli chodzi o jakość życia osób niskich? - W dużej mierze zależy to od konkretnego człowieka. Jeśli jest on operatywny, komunikatywny i wie czego chce, to może zrobić prawie wszystko, choć niekiedy okrężną drogą - odpowiedział Robert Marchwiany na koniec rozmowy.
Całe spotkanie miało pokazać życie ludzi niskiego wzrostu. Często nie zauważamy ile tak naprawdę dostaliśmy od życia w prezencie. Ludzie niscy muszą walczyć nie tylko z tym, z czym walczy przeciętny współczesny człowiek, ale przede wszystkim stawiać czoła ciężkiej codzienności.
Marta mierzy 125 cm, a jej towarzysz z Zamościa o centymetr więcej. Oboje są dorośli, a zarazem sporo niżsi od większości osób pełnoletnich. W codziennym życiu muszą zatem mierzyć się z rzeczami, których wielu innych ludzi w ogóle nie traktuje jako przeszkody. Wszystko po to, by tak jak reszta społeczeństwa móc osiągać wyznaczone przez siebie cele. Występ Marty i Roberta miał te kwestie uświadomić widzom w całej Polsce.
Trzeba przyznać, że prowadzących program, jako osoby o normalnym wzroście, interesowały rzeczy najbardziej wzięte z życia. - Czy pamiętacie moment, w którym uświadomiliście sobie, że ze względu na swoją przypadłość jesteście inni? - zapytał po raz pierwszy Tomasz Kammel. - Nie było to trudne do zauważenia, bo od początku rosłem wolniej niż moi rówieśnicy - mówił Robert. - Znaczną różnicę we wzroście dostrzegłam w okresie szkoły podstawowej - stwierdziła Marta dodając, że spotykała się z różnymi reakcjami innych dzieci, w tym także docinkami z ich strony. W tym miejscu niegdysiejszy prowadzący "Randkę w ciemno" wspomniał, że w przypadku Roberta czasy szkolne stanowiły dla jego klasy "lekcję tolerancji i postawienia sprawy normalnie", gdyż lekcje dla niej odbywały się niemal zawsze w jednej sali na parterze. - Faktycznie tak było i chyba ten czas pozytywnie wspominam nie tylko ja, ale i cała klasa - przyznał zamościanin.
Gospodarze programu pytali też o kwestie bardzo prozaiczne, jak dostosowanie mieszkań gości do ich potrzeb czy kłopoty z wsiadaniem do autobusu. - W mieszkaniu, jeśli chcę coś zdjąć z górnej półki, korzystam z taboretu lub krzesełka. W autobusie często radzę sobie sama, ale w ich starszych modelach zdarza się, że musi mi pomóc inny pasażer lub po prostu kierowca - opowiadała Marta Magdoń. - Ja niestety muszę szukać autobusów niskopodłogowych, do których mogę wjechać moim wózkiem o napędzie elektrycznym - przyznał Robert. Wspomniał też, że trudność sprawiają mu zamojskie lokale gastronomiczne. - Te najpopularniejsze znajdują się na zabytkowym Starym Mieście i nie zawsze mają dogodne wejścia bez schodów. Na szczęście latem problemu nie ma, bo ogródki działają.
Dalszą część rozmowy poświęcono edukowaniu najmłodszych w zakresie wzrostowych odmienności. - Spotykam się z całą gamą określeń dzieci na mój widok, jak na przykład "gruby pan" czy "mały pan". Ale dwa dni temu usłyszałem z ust pewnej dziewczynki "Mama, patrz jaki fajny pan" - stwierdził dziennikarz „GZ”. - Najlepiej powiedzieć małemu dziecku, że dana osoba jest chora lub po prostu niższa - poradziła uczennica Liceum Ogólnokształcącego w Sędziszowie Małopolskim.
Czy zatem wszystko w Polsce zmierza ku lepszemu jeśli chodzi o jakość życia osób niskich? - W dużej mierze zależy to od konkretnego człowieka. Jeśli jest on operatywny, komunikatywny i wie czego chce, to może zrobić prawie wszystko, choć niekiedy okrężną drogą - odpowiedział Robert Marchwiany na koniec rozmowy.
Całe spotkanie miało pokazać życie ludzi niskiego wzrostu. Często nie zauważamy ile tak naprawdę dostaliśmy od życia w prezencie. Ludzie niscy muszą walczyć nie tylko z tym, z czym walczy przeciętny współczesny człowiek, ale przede wszystkim stawiać czoła ciężkiej codzienności.